Bundesligowa jedenastka po polsku

W tym roku mija ćwierć wieku od pierwszego legalnego transferu polskiego piłkarza do Republiki Federalnej Niemiec. I to od razu do 1. Bundesligi. Tym pionierem był w 1984 roku Stefan Majewski, który Legię Warszawa zamienił na 1. FC Kaiserslautern. Jednak ten medalista Mundialu ’82, wówczas bohater meczu o trzecie miejsce, nie zmieścił się w zestawionej specjalnie dla FutbolNet.pl jedenastce: „Bundesliga po polsku”. Byli lepsi, choć takich naprawdę wielkich sukcesów zespołowych zabrakło i brakuje do dziś.

 

Największy, mistrzostwo połączonych już Niemiec, w roku 2000, był dziełem Sławomira Wojciechowskiego, ale w drodze Bayernu Monachium do prymatu rozegrał on tylko trzy mecze (jeden w pierwszym składzie, w dwóch wchodził z ławki). Przez cały czas pobytu w słynnym bawarskim klubie znajdował się w głębokiej rezerwie. Nie bez racji jego przejście z FC Aarau do Bayernu uchodzi za jedną z większych transferowych pomyłek XX wieku.
Również Wojciechowski nie ma tutaj szans na miejsce w jedenastce BL PL. Wobec nie do końca klarownego wyboru na pewnych pozycjach, stworzyłem także listę rezerwowych. Najpierw jednak podstawowa jedenastka.

 

Bramkarz

 

Adam Matysek (Bayer Leverkusen)
Nie miał w zasadzie konkurencji. Żaden inny bramkarz nie trafił z Bundesligi do reprezentacji Polski. Żaden inny polski nie grał w niemieckich barwach w Champions League. Wicemistrzostwo Niemiec 1999 i 2000 też ma swoją wymowę.
Zresztą... z polskich bramkarzy w 1. Bundeslidze (w Karlsruher SC) grał chyba tylko jeszcze uciekinier Aleksander Famuła. Z niezrozumiałych względów pomijany w niemieckich statystykach sporządzanych przez „Przegląd Sportowy”.

 

Prawy obrońca

 

Tomasz Hajto (MSV Duisburg, Schalke 04 Gelsenkirchen, 1. FC Nuernberg)
Sprawdzający się także w centrum bloku defensywnego, szczególnie z Tomaszem Wałdochem w Schalke. Wspólnie fetowali triumf w Pucharze Niemiec 2001 i 2002 oraz wicemistrzostwo 2001. Wcześniej Hajto z Duisburgiem dotarł do finału Pucharu Niemiec 1998. Do tego jeszcze przygoda z Ligą Mistrzów, czegóż można chcieć więcej?! Chyba tylko mistrzostwa Niemiec i... lepszego gospodarowania zasobami finansowymi. Gdyby to umiał, dziś w Polsce byłby milionerem...

 

Libero

 

Tomasz Wałdoch (VfL Bochum, Schalke 04 Gelsenkirchen)
W Schalke prawie ta sama kolekcja i te same przygody, co Hajto. Tyle, że z powodu kontuzji w pierwszym zwycięskim finale nie zagrał, ale odbierał puchar jako kapitan. Tak, tak – był kapitanem kultowego Schalke 04! Niemal u samego schyłku kariery uczestniczył w drodze „Królewsko-Niebieskich” do wicemistrzostwa Niemiec i finału Pucharu Niemiec w roku 2005. Z 248 meczami zdecydowany rekordzista Polski w Bundeslidze.
Kiedy już nie grał wyczynowo, wrócił niespodziewanie na kilka kolejek rundy wiosennej 2007, by pomóc... Jagiellonii Białystok w awansie do ekstraklasy. To efekt dobrych stosunków z ówczesnym trenerem „Jagi” (dziś Cracovii) - Arturem Płatkiem.

 

Stoper

 

Dariusz Żuraw (Hannover 96)
Wprawdzie bez fajerwerków, ale przez prawie siedem sezonów szalenie solidny punkt ekipy z Hanoweru. Zaowocowało to nawet incydentalnym występem w reprezentacji Polski, ale poza redaktorem Romanem Kołtoniem nikt w zasadzie kandydatury Żurawia na mistrzostwa świata 2006 nie traktował poważnie. Fajny facet, nie odbiło mu. Dziś, mając 36 lat, pokopuje sobie piłeczkę w Arce Gdynia.

 

Lewy obrońca

 

Waldemar Kryger (VfL Wolfsburg)
Podobne wrażenie, co Żuraw, przy czym mniejszą niż on liczbę sezonów w Bundeslidze nadrobił trochę większą liczbą gier dla biało-czerwonych. Na przełomie stuleci wraz z nieodżałowanym pomocnikiem Krzysztofem Nowakiem i napastnikiem Andrzejem Juskowiakiem tworzył w klubie Volkswagena firmowe polskie trio. Znacznie gorzej potem w VfL miał Jacek Krzynówek. Szkoda tylko, że ten nasz lewy bek ostatnio jest na ogół przedstawiany jako... Waldemar K. Cóż, Lech Poznań swego czasu był aktywny na różnych polach, a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

 

Prawy pomocnik

 

Andrzej Buncol (FC Homburg, Bayer Leverkusen, Fortuna Duesseldorf)
Początek w Homburgu i okres schyłkowy w Duesseldorfie to nie było nic ciekawego, ale w Bayerze medalista Mundialu ’82 grał świetnie, właśnie na miarę takiego medalisty. I w 1988 roku jako pierwszy Polak zdobył Puchar UEFA. Szkoda tylko, że ten nieśmiały poza boiskiem człowiek, zarazem nieufny, od wielu lat tkwi w cieniu, jakby unikając kontaktu z Polską, a nawet z większością polskich kolegów piłkarzy.

 

Środkowy pomocnik

 

Piotr Nowak (Dynamo Drezno, 1. FC Kaiserslautern, – bez meczu w lidze, TSV 1860 Monachium).
W szczytowym okresie kariery, przypadającym na środek dekady lat 90., demonstrował szalenie atrakcyjny futbol, pełen polotu. Z fantazją prowadził grę TSV i reprezentacji, której był kapitanem. Po pierwszym półroczu 1995 został przez dziennikarzy prestiżowego „Kickera” uznany za najlepszego środkowego pomocnika niemieckich klubów.
Lubił też jednak futbol nazywany przez fachowców... futbolem alibi. To znaczy: nie przemęczyć się, przejść obok gry. Nie zwykł zostawiać całego potu na boisku, mecze kadry poniekąd sobie wybierał, zależnie od prezentowanej w danym okresie formy.
Toteż nie jestem przekonany, czy obecny drugi trener reprezentacji USA sprawdziłby się jako selekcjoner u nas, a takie przymiarki tu i ówdzie można spotkać. Jest może zanadto bogaty, jak na wyzwania wymagające cierpliwości, musi doglądać swej rezydencji na Florydzie. Ten... saksofonista z zamiłowania nie wszędzie ma dobrą opinię. Nie wszyscy ciepło go wspominają w Chicago Fire, w Polsce i Niemczech jest parę osób, które by chciały pewne tematy omówić z nim... bardziej konkretnie. To skutek prowadzenia swego czasu wielu interesów, piłkarskich nie wyłączając. Właśnie Nowak, zdaniem bardziej zorientowanych, przeszkadzał Markowi Leśniakowi rozwinąć skrzydła w TSV. Mówiono, że to za... ciasny klub dla aż dwóch Polaków.

 

Lewy pomocnik

 

Mirosław Okoński (Hamburger SV)
Mentalnie i pozaboiskowo przeciwieństwo Piotra Nowaka. Człowiek z otwartym sercem, który nie bacząc na siebie, innemu zawsze pomoże. Dlatego właściwie nic nie odłożył z ogromnej fortuny, jaka przez lata zasilała jego konto. Niesamowity skrzydłowy, wirtuoz dryblingu, piłkarski król Poznania (Lech), Warszawy (Legia), Hamburga (HSV) i Aten (AEK). Aż dziwne, że nie zrobił furory w drużynie narodowej, ale być może nadmiernej zabawowości towarzyszył brak komfortu psychicznego w rywalizacji ze Stanisławem Terleckim, a potem z Włodzimierzem Smolarkiem, wyjątkowym ulubieńcem selekcjonera Antoniego Piechniczka. Do Hamburga trafił, kiedy rządzili tam Ernst Happel, słynny austriacki trener, i menedżer Guenter Netzer, wcześniej wielki piłkarz, w barwach RFN mistrz Europy 1972 i świata 1974. Oni rozumieli „Okonia”. Zdawali sobie sprawę, że czasami trzeba mu dać luz, że pruskim drylem niewiele wskórają. I błyskotliwy Polak stał się sensacją, wprost geniuszem Bundesligi. Pierwszy sezon w HSV, 1986-87, miał fantastyczny. Kończył go jako wicemistrz RFN i zdobywca Pucharu RFN. Jako najlepszy cudzoziemiec i drugi w ogóle piłkarz Bundesligi. W stosownym plebiscycie wyprzedził takie sławy, jak Lothar Matthaeus czy Jean-Marie Pfaff. Kiedy jednak menedżerem w hamburskim klubie został Wolfgang-Felix Magath, znany z żołnierskich metod pracy, Okoński zgasł, jak nigdy w zasadzie pod kierunkiem Magatha w VfL Wolfsburg nie rozbłysnęła gwiazda Jacka Krzynówka.

 

Prawoskrzydłowy

 

Artur Wichniarek (Arminia Bielefeld, Hertha Berlin, Arminia Bielefeld)
Już dziś legenda Arminii. Związany z nią na dobre i złe, szczególnie po nieudanym flircie z Herthą. Ubierając koszulkę Arminii, nawet w drugiej lidze był królem strzelców, i to dwukrotnie. Póki nie doczekamy się na faktyczną eksplozję Jakuba Błaszczykowskiego, właśnie Wichniarek jest naszym Ostatnim Mohikaninem w Bundeslidze, jeśli idzie o piłkarzy naprawdę markowych i popularnych. Szanują go za Odrą i cenią niezmiernie, mówią „Król Artur”. Już dziś jest najlepszych snajperem w I-ligowych dziejach Arminii, ostatnio kompletuje tam wręcz przytłaczającą część bramkowego dorobku. Grał w pomocy, jest napastnikiem. To mała różnica w zestawieniu z tym, że tata radził sobie świetnie, ale w piłce ręcznej – jako zawodnik bardzo dobrego kiedyś Grunwaldu Poznań. Syn od przynajmniej dziesięciu lat nie ma szczęścia do selekcjonerów reprezentacji Polski, co mogłoby stanowić kanwę... pasjonującej opowieści.

 

Środkowy napastnik

 

Andrzej Juskowiak (Borussia Moenchengladbach, VfL Wolfsburg, Energie Cottbus)
Raczej bez oszałamiających momentów, ale taki po prostu stabilny, godny zaufania snajper rodem z Polski. Szczególnie długo grał dla VfL, bo dobrze się tam czuł w towarzystwie niezapomnianego Krzysztofa Nowaka i swego kolegi z  Lecha – Waldemara Krygera.
Bundesligowa przygoda „Jusko” zaowocowała aż 56 golami, z Polaków więcej ma tylko Jan Furtok. Być może dzisiejszemu ekspertowi TVP brakowało na boisku pewnego szaleństwa. Gdyby nie dobre z kadry olimpijskiej i kadry A relacje z Wojciechem Kowalczykiem, ten zapewne podkreślałby, że „Juskowiak to piłkarz zbyt grzeczny i nudny”, jak czynił w stosunku do Macieja Żurawskiego... Ale taki pan Andrzej właśnie jest. Niesamowicie zrównoważony. Wielkopolska gospodarność pozwala mu żyć godnie, spokojnie i dostatnio, a skandynawskie chłodne usposobienie sprawia, że nie imają się go afery i skandale.
A tak jeszcze zastanawiam się. Wielkopolska, Poznań, to jest może coś z niemieckiego porządku, bo w tej jedenastce znalazło się aż czterech piłkarzy mających wiele wspólnego z Lechem. I właśnie poradzili sobie w Bundeslidze. Przecież obok Juskowiaka – jeszcze Kryger, ten szalony Okoński i Wichniarek.

 

Lewoskrzydłowy

 

Jan Furtok (Hamburger SV, Eintracht Frankfurt nad Menem)
Pięć sezonów w Hamburgu, dwa we Frankfurcie. Jeśli fachowcy nie bez podstaw przewidywali, że ciężko będzie jakiemukolwiek innemu Polakowi nawiązać w HSV do furory, jaką zrobił tam Okoński, bardzo szybko musieli zmienić zdanie. Bo niebawem właśnie Furtok zasłużył na komplementy. Okoński grał niby solowo, ale wypracowywał pozycje kolegom, natomiast akcje kolegów Furtok finalizował. Sezon 1990-91 kończył jako wicekról strzelców Bundesligi, jako wicemistrz Niemiec i jako najlepszy tam obcokrajowiec. Kiedy trafił do Eintrachtu, wydawało się, że pod kierunkiem trenera Klausa Toppmoellera powstanie tam wielka drużyna. Byli m.in. Uwe Bein, Anthony Yeboah, Maurizio Gaudino, „Jay Jay” Okocha, Ralf Falkenmayer, w bramce Uli Stein. Faktycznie, grała pięknie, ale animuszu na długo nie starczyło. Tym niemniej obecny prezes katowickiego GKS właśnie w klubie znad Menu uzupełnił snajperski dorobek, dzięki czemu z 60 golami przewodzi polskim strzelcom w Bundeslidze.

 

Rezerwowi

 

Obrońcy: Radosław Kałużny (Energie Cottbus, Bayer Leverkusen), Tomasz Kłos (1. FC Kaiserslautern, 1. FC Koeln)

Pomocnicy: Jakub Błaszczykowski (Borussia Dortmund), Jacek Krzynówek (1. FC Nuernberg, Bayer Leverkusen, VfL Wolfsburg, Hannover 96), Krzysztof Nowak (VfL Wolfsburg), Andrzej Rudy (1. FC Koeln), Euzebiusz Smolarek (Borussia Dortmund)

Napastnicy: Marek Leśniak (Bayer Leverkusen, Wattenscheid 09 Bochum, TSV 1980 Monachium, KFC Uerdingen 05 Krefeld), Sławomir Majak (Hansa Rostock), Włodzimierz Smolarek (Eintracht Frankfurt nad Menem).

 

Co tu o nich można napisać? Że Błaszczykowski jeszcze prawie nic w Bundeslidze nie osiągnął, że Krzynówek niby kilka ważnych goli strzelił, ale w sumie powinien więcej. Że Leśniak przez Piotra Nowaka stracił swój czas w TSV. Za to Majak stał się bohaterem Rostocka, kiedy 29 maja 1999 roku golem na 3:2 na boisku w Bochum uratował dla Hansy pierwszoligowy status. Rudy spisywał się całkiem, całkiem, ale Buncol to jednak Buncol, a P. Nowak grał jednak atrakcyjniej. Tata Smolarek to triumfator Pucharu RFN 1988, a Ebi Smolarek, jakby nie patrzeć, był jednak asem drużyny z jedną z największych widowni na świecie.

 

Godni wzmianki

 

Ciekawie wyglądają losy kolegi Smolarka seniora, stopera Roman Wójcickiego. W omawianej tu 1. Bundeslidze specjalnie się nie nagrał, po dwóch sezonach spadł z FC Homburg. Za to w II-ligowym Hannover 96 wybił się na kapitana i wiosną 1992, po dramatycznym (0:0, dogrywka, karne) meczu finałowym z Borusią Moenchengladbach, wzniósł Puchar Niemiec! Jeśli zaś idzie o uciekinierów, tych sprzed epoki rozpoczętej przez Majewskiego, na pewno wszechstronnością i profesjonalizmem wyróżniał się obrońca lub pomocnik – Rudolf Wojtowicz. Przez osiem w sumie sezonów – głównie w latach 80. – radził sobie w 1. Bundeslidze, zdaniem niektórych ekspertów stawiającej chyba wyższe wymagania aniżeli dzisiaj. Początkowo w Bayerze Leverkusen, później w Fortunie Duesseldorf. Ucieczka Romana Geszlechta w roku 1982, poprzedzona skandalem w londyńskim sklepie, przy okazji pobytu z młodzieżową reprezentacją Polski, to temat na ciekawe kino. Zanim w roku 1994 w barwach II-ligowego (ale akurat spadającego) Rot-Weiss Essen piłkarz ten dotarł do finału Pucharu Niemiec, ekstraklasowe sezony zaliczał w Bayerze Leverkusen, Hannover 96 i FC Homburg. Był naprawdę niezłym stoperem. Wreszcie Tomasz Zdebel. Taki: nasz, ale... nie nasz; choć reprezentant Polski. Tata, Henryk, były I-ligowiec w ROW Rybnik, wyemigrował i zabrał rodzinę. Tomasz kontakty z 1. Bundesligą nawiązał w 1. FC Koeln. Potem była Belgia, była Turcja, następnie kilka sezonów spędził w VfL Bochum, a niedawno przeniósł się do znacznie wyżej notowanego Bayeru Leverkusen.

 

Smutno

 

Kończąc, wypada ze smutkiem skonstatować, że dobrą sprawę żaden polski piłkarz nie zdobył jeszcze mistrzostwa Niemiec. Bo przecież wyczyn Sławomira Wojciechowskiego w Bayernie Monachium A.D. 2000 to zaledwie „opakowanie zastępcze”, porównywalne z tytułem mistrza Hiszpanii 2008 dla Jerzego Dudka, który zagrał w Realu Madryt, kiedy kwestia prymatu w La Liga została już przesądzona.

 

futbolnet.pl