Christian Titz, pierwsza prawdziwa próba zmiany w HSV

Hamburger SV miał przez lata wielu trenerów, ale ten sam pomysł na grę w piłkę. Toporny, prosty, minimalizujący ryzyko. Christian Titz, zatrudniony w desperackiej próbie ratowania Bundesligi, podszedł do sprawy inaczej.

  • Karierę piłkarską Christiana Titza przerwały powikłania związane z ukąszeniem kleszcza. Skończył ekonomię, poznał futbol od różnych stron
  • Na dzień dobry zbuntowali się przeciwko niemu dwaj doświadczeni piłkarze. Nie podobało im się, że chce stawiać na niedoświadczonych
  • Titz nie ma nic do stracenia. Raczej nie zostanie uznany za głównego winowajcę historycznego spadku. Może tylko zyskać

Teoretycznie w HSV nic się nie zmieniło. Zespół nadal – od listopada – nie wygrał. Kibice w sobotę zebrali się pod szatnią, by wyrazić złość na piłkarzy. Stoper Kyriakos Papadopoulos skrytykował trenera za to, że odsunął od składu doświadczonych graczy (czyli Papadopoulosa), nie tłumacząc im tej decyzji. Defensywny pomocnik Walace nie zgodził się zagrać w obronie, a nie znalazłszy się w kadrze meczowej, nie przyjechał na stadion, tylko spędzał czas w domu ze znajomymi i dzielił się tym obficie w mediach społecznościowych. HSV obsunęło się na ostatnie miejsce w tabeli. I nadal ma siedem punktów straty do bezpiecznej strefy. A jednak tymczasowe zatrudnienie Christiana Titza wygląda na pierwszą od dawna prawdziwą próbę zmienienia czegokolwiek.

Przyjęło się, że Hamburger SV po prostu nie potrafi grać w piłkę. Przyjęło się to nie tylko w Niemczech, nie tylko za granicą. W samym klubie też w to uwierzyli. Już kilku trenerów z rzędu przychodząc do klubu, stwierdzało, że tu nie ma co grać, tu trzeba punktować i ustawiało zespoły tak, by maksymalizować szanse na dobry wynik. To znaczy, by podejmować jak najmniej ryzyka. Wystawiali jak najwięcej doświadczonych graczy. Bramkarz nie miał rozgrywać, tylko kopać piłkę do przodu. Miał być doświadczony w Bundeslidze, by wytrzymać to wszystko psychicznie. Obrońcy nie mieli wprowadzać piłki do gry, tylko wykopywać ją po autach. Szczytem nadziei na sukces w ofensywie były stałe fragmenty gry i długa piłka na napastnika. Efekt - daleki od porywających. HSV strzeliło dziewiętnaście goli w dwudziestu siedmiu kolejkach. To najgorszy wynik w lidze. Sam Robert Lewandowski zdobył więcej bramek.

Zmieniali się w HSV trenerzy, ale nie zmieniała się zbytnio idea. Czy Bert Van Marwijk, czy Mirko Slomka, czy Bernd Hollerbach, czy Bruno Labbadia, czy Markus Gisdol. Wszyscy panicznie bali się piłki. Dlatego w sobotnim meczu z Herthą Berlin zmiana była znacząca. W bramce stanął Julian Pollersbeck, mistrz Europy U-21, grający nogami znacznie lepiej, niż Christian Mathenia, który bronił przez cały sezon. Podstawowy stoper Papadopoulos usiadł na ławce, bo nowy trener chciał, by stoperzy wprowadzali piłkę do gry. Po ziemi. A Grek kojarzy się ze wszystkim, tylko nie z tym. Ustawienie, czyli 4-1-4-1, było odważne. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że jedynym defensywnym pomocnikiem był debiutant Matti Steinmann, pociągnięty przez Titza z zespołu rezerw, razem z pięcioma innymi zawodnikami. W ataku grał nastoletni Jann-Fiete Arp, zamiast Bobby'ego Wooda, którego nazwisko oddaje umiejętności piłkarskie. HSV w pierwszej połowie wymieniało piłkę. Strzeliło gola po długim rozegraniu, czego nie było widać w Hamburgu już dawno. Naprawdę można było mieć wrażenie, że hamburczycy, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, wysłali sygnał życia.

Wszystko runęło w drugiej połowie, co Pal Dardai, trener gości, tłumaczył psychologicznie. Wiedział, że gospodarzom trudniej będzie cały czas grać tak samo odważnie. Bo prowadząc 1:0, mieli już coś do stracenia. W ich głowach pojawił się strach. Hertha wykorzystała to, wysoko i agresywnie atakując rywala. HSV popełniło błędy i przegrało 1:2. Kolejna próba ratunku nie wypaliła.

Eksperyment z postawieniem na Titza wydaje się jednak ciekawy. 46-latek z wykształcenia jest ekonomistą. Futbol poznał już praktycznie z każdej strony. Jako piłkarz grał maksymalnie na poziomie III ligi. Karierę musiał zakończyć przez powikłania wywołane ukąszeniem kleszcza. Trenował młodzież w Alemannii Akwizgran czy Viktorii Kolonia. Prowadził seniorów FC Homburg, których wprowadził do IV ligi. Był skautem federacji Stanów Zjednoczonych na Europę i prowadził tamtejszą reprezentację do lat 15. W ramach projektów naukowych wyjeżdżał do Ameryki. Był ekspertem taktycznym w niemieckich portalach. Pisał fachowe książki piłkarskie i jeździł po świecie (był nawet w Iranie) z wykładami na temat taktyki. Równolegle pracował też indywidualnie z kilkoma zawodowymi piłkarzami, m.in. Lewisem Holtbym czy Eliasem Kachungą (dziś w Huddersfield Town). To właśnie Holtby, zadowolony ze współpracy, polecił go swoim hamburskim szefom. Tak w 2015 roku Titz trafił do HSV. Prowadził zespoły do lat 17. w juniorskiej Bundeslidze, a w tym sezonie przejął IV-ligowe rezerwy, z którym zajmował pierwsze miejsce w tabeli. Przez jego ręce przeszli m.in. Arp czy Tatsuya Ito, którzy w tym sezonie ciekawie pokazywali się w Bundeslidze. Titza broniły jednak nie tylko wyniki, ale też styl prezentowany przez jego zespoły. Odważny, oparty na posiadaniu piłki, kreatywny. Czyli dokładnie przeciwny do prezentowanego przez pierwszą drużynę.

Zadanie Titza jest praktycznie skazane na niepowodzenie. Niemal na pewno to jego nazwiskiem będzie podpisany pierwszy spadek HSV w historii. Jednak w klubie stwierdzili, że czas zacząć przyglądać się własnej młodzieży i zacząć coś budować, a nie tylko gasić pożary. Trener podkreśla, że tabela w żaden sposób nie wpływa na jego pracę. Objął pierwszą drużynę, by robić swoje. Ma o tyle łatwiej, że w powszechnym przekonaniu, już w momencie, w którym przejmował HSV, ten klub był nie do uratowania. Jeśli sobie nie poradzi, w lipcu pewnie zostanie zatrudniony któryś z doświadczonych trenerów. Wspomina się o Thomasie Dollu, Rogerze Schmidtcie czy Hannesie Wolfie. Mając jasność, że nikt od niego niczego nie oczekuje i nikt się po nim niczego dobrego nie spodziewa, Titz może zaskoczyć tylko pozytywnie. Fatalna gra Moguncji czy Wolfsburga, zajmujących 15. i 16. miejsce, mimo siedmiopunktowej straty, daje jeszcze Hamburgowi cień nadziei, że na ratunek jeszcze nie jest za późno.

źródło: onet.pl