Problemy Juliana Nagelsmanna

Problemy Juliana Nagelsmanna

Im bardziej wydaje się, że któryś trener wszystko robi dobrze i wszystko przychodzi mu łatwo, tym bardziej musi uważać. Potwierdzają to kłopoty Juliana Nagelsmanna w Hoffenheim.

  • Hoffenheim, wbrew pozorom, nie jest klubem, którego ambicją jest podbijanie Bundesligi. Właściciel Dietmar Hopp chce tylko, by nie musiał do niego dokładać.
  • Drużyna, która w zeszłym sezonie biła się o czołowe miejsca, praktycznie przestała istnieć.
  • Julian Nagelsmann przeżywa różne problemy, ale są one naturalną koleją rzeczy w klubie tego formatu.

Lada dzień miną dwa lata pracy Juliana Nagelsmanna w TSG Hoffenheim. Najmłodszy trener w historii Bundesligi został w tym czasie absolutnym szkoleniowym objawieniem nie tylko w Niemczech. Drużynę zmierzającą do 2. Bundesligi wprowadził do Ligi Europy. Z Liverpoolem bił się o awans do Ligi Mistrzów. Wypromował kilku nowych, ciekawych piłkarzy. Kilka razy zachwycił opinię publiczną i swoich piłkarzy. Przymierza się go do Bayernu Monachium i Borussii Dortmund. Pierwsze półtora roku w Bundeslidze było jego triumfalnym marszem, w trakcie którego udałoby mu się zamienić nawet Pepsi w Colę. Ale w ostatnich miesiącach 30-letni trener poznaje prawdziwe trudy zawodu.

Z jego drużyny zostały strzępy, a za chwilę nie zostanie nic. Trzeba ją będzie budować od zera. Niklas Suele, Sebastian Rudy i Sandro Wagner czyli podstawowy stoper, środkowy pomocnik i napastnik, grają już dla Bayernu Monachium. W lecie dołączy do nich skrzydłowy Serge Gnabry. Boczny obrońca Jeremy Toljan jest w Borussii Dortmund, a napastnik Mark Uth od lipca będzie grał po sąsiedzku w Schalke 04. Z oboma klubami z Zagłębia Ruhry flirtuje też środkowy pomocnik Kerem Demirbay, któremu od lipca wchodzi w życie klauzula, umożliwiająca mu odejście z klubu po wpłacie odpowiedniej kwoty. Podobnie jak Nadiemowi Amiriemu, którego łączy się ciągle z Lipskiem. Zespół opuścili też mniej znaczący Fabian Schaer (Deportivo La Coruna), Pirmin Schwegler (Hannover 96) i Marco Terrazzino (SC Freiburg). Przez Hoffenheim przeszło tornado. Sytuacji nie uspokajał fakt, że sam Nagelsmann od miesięcy jest łączony z największymi klubami kraju.

Już same zmiany tak liczne zmiany kadrowe byłyby wystarczającym wytłumaczeniem słabszej dyspozycji. A do tego doszedł jeszcze syndrom debiutanta w pucharach. Zespoły nieprzyzwyczajone do gry w Europie, od lat mają problemy w lidze. Hoffenheim w Lidze Europy spisało się fatalnie, odpadając z grupy, w której były także Basaksehir, Braga i Łudogorec Razgrad, za co Nagelsmanna, bodaj po raz pierwszy w karierze, spotkała fala krytyki. Hoffenheim nie gra już też w Pucharze Niemiec. A w lidze systematycznie się obsuwa. Pierwszą połowę jesieni zakończyło jeszcze na miejscach premiowanych grą w Lidze Mistrzów. Drugą, w okolicy miejsc dających awans do Ligi Europy. W ostatnich tygodniach okopuje się w środku tabeli, jako jeden z ligowych przeciętniaków. Z czternastu ostatnich spotkań wygrało trzy. Z ośmiu jeden. Żadnego z ostatnich pięciu. Trzydzieści trzy stracone gole to jeden z najgorszych wyników w lidze. Po tym jak jego zawodnicy prowadzili w Monachium dwiema bramkami i przegrali 2:5, Nagelsmann stwierdził: „Zarabiają ogromne pieniądze, a nic nie rozumieją”, co na pewno przyczyniło się do poprawy relacji z zawodnikami. „Bild” donosił niedawno, że piłkarze nie są już tak zadowoleni Nagelsmannem, jak byli przez półtora roku. To nie do końca jego wina. Taki zawód. Zaczyna powoli poznawać jego drugą stronę.

Hoffenheim gra w Bundeslidze od dziesięciu lat. Jako beniaminek zostało mistrzem jesieni i sugerowano, że spróbuje rzucić Bayernowi wyzwanie o prymat w Niemczech. Ale nie spróbowało. Przez blisko dekadę, ani razu nie awansowało do europejskich pucharów. Dopiero za Nagelsmanna wróciło do czołówki. Miało świetnego trenera, bogatego właściciela, świetną akademię, produkowało dobrych młodych piłkarzy. Znów wróciły rozmowy o potędze. Spekulowano, czy Hoffenheim dołączy do ścisłej czołówki zespołów regularnie grających w Europie. Ale w samym klubie chyba nie mają takich ambicji.

Wbrew temu, co się czasem myśli, Hoffenheim nie jest tylko kaprysem bogacza, który chce do swojej wsi ściągnąć najlepszych graczy w Niemczech i podbijać Europę. Jest kaprysem bogacza, który chce ożywić swoją wieś. Dietmar Hopp już to zrobił. Wielokrotnie podkreślał, że teraz klub ma się już finansować sam. On stworzył w polu Bundesligę i więcej nie ma zamiaru dokładać. Hoffenheim to nie finansowy potentat. Najwyższy transfer w jego historii to dziesięć milionów euro wydane na Andreja Kramaricia. Wyższe zakupy w dorobku ma już połowa Bundesligi. Bayern, Lipsk, Dortmund, Schalke, Gladbach, Leverkusen czy Wolfsburg – to oczywiste. Ale także Kolonia czy HSV. W Hoffenheim nie szasta się pieniędzmi. Pucharowy zespół był zbudowany za centy. Wiele wskazuje na to, że Hoffenheim samo siebie widzi w miejscu, w którym jest obecnie, czyli ma zamiar być kolejnym SC Freiburg czy FSV Mainz. Stabilnym, cichym, spokojnym miejscem na mapie Bundesligi, w którym dobrze się szkoli młodzież, dobrze ją wprowadza do seniorskiej piłki, dobrze promuje i drogo sprzedaje. Czasem, gdy trafi się lepszy trener i zdolniejsze pokolenie, uda się wejść do europejskich pucharów. Po czym większość zawodników sprzeda się do bogatszych klubów. Czasem, gdy będzie gorszy trener i gorsze pokolenie, wyląduje się w dolnej części tabeli. I nie sprzeda się nikogo. Hoffenheim raczej ma ambicje być w Bundeslidze, niż ją podbijać. Z tej perspektywy patrząc, aktualne wyniki nie są wielką porażką Nagelsmanna czy jakimś kryzysem, a naturalną koleją rzeczy w klubie tego formatu.

źródło: onet.pl