Uczeń Felixa Magatha na ratunek HSV

Uczeń Felixa Magatha na ratunek HSV

Bernd Hollerbach to ponoć autor słynnego powiedzenia: "piłka i rywal mogą mnie minąć, ale nigdy jednocześnie". To zapowiedź tego, co czeka z nowym trenerem piłkarzy Hamburgera SV w najbliższych miesiącach. Być może już tęsknią za Markusem Gisdolem.

  • W Hamburgerze SV chodzi już tylko o to, by przetrwać. Nikt nawet nie łudzi się, że nowy trener wreszcie zbuduje coś trwałego
  • Bernd Hollerbach wydaje się stworzony do walki o utrzymanie. To jedyna nadzieja HSV na uniknięcie historycznej katastrofy
  • Markus Gisdol kolejnym trenerem, który nie zdołał okiełznać cHaoSV, choć przez dziewięć miesięcy szło mu naprawdę dobrze

Gdy Markus Gisdol opuszczał w niedzielę obiekty klubowe Hamburgera SV, zatrzymał się przy grupce dziennikarzy, wychylił się przez szybę samochodu i podziękował im za dobrą współpracę. Zwolniony trener miał łzy w oczach. Biorąc pod uwagę losy pięciu jego poprzedników, można to zrozumieć. Torsten Fink, Bert Van Marwijk, Mirko Slomka, Joseph Zinnbauer i Bruno Labbadia po zwolnieniu z Hamburga nie dostali już pracy w Bundeslidze. Już dla dziesięciu z osiemnastu szkoleniowców w najwyższej lidze niemieckiej, obecna praca jest pierwszą na tym poziomie. Od jakiegoś czasu w Niemczech pracuje się do pierwszej poważnej klęski. Utrzymuje się w Bundeslidze tylko wtedy, gdy poprzednia praca wyszła dobrze. Znamienny jest przypadek Markusa Weinzierla, który przez lata świetnie radził sobie w FC Augsburg, był uznawany za jednego z najciekawszych niemieckich trenerów, ale zaliczył bardzo słaby sezon w Schalke 04 i od ponad pół roku nikt się po niego nie zgłasza. Gisdol, który wcześniej wykonał solidną pracę w Hoffenheim, w Hamburgu poniósł porażkę. I jakby wiedział, że to może oznaczać koniec kariery w Bundeslidze.

Dekada chaosu

Gisdol ma 48 lat. W Hamburgu wytrwał szesnaście miesięcy. Mimo zapewnień nowych szefów, o potrzebie stabilizacji, pracował krócej, niż Labbadia. Ostatnim trenerem, który w HSV wytrwał dłużej, niż dwa sezony, był Thomas Doll w latach 2004-2007. Ostatnim, który nie został zwolniony, a zwyczajnie wygasł mu kontrakt, był Huub Stevens blisko dekadę temu. To była jeszcze inna epoka. Taka, w której HSV walczyło o miejsca w europejskich pucharach. Aktualnie trwa dekada dramatycznej walki o przetrwanie. Gdy po piątej kolejce poprzedniego sezonu Gisdol przejmował zasłużony klub, drużyna miała na koncie jeden punkt i była na 16. miejscu. Nowy trener na pierwszą wygraną czekał aż osiem spotkań. Nie udało mu się wywołać efektu nowej miotły. Na początku grudnia 2016 HSV miał cztery punkty, po 12. kolejkach. Wydawało się absolutnie nie do uratowania. Już wtedy zanosiło się na spektakularną klęskę Gisdola.

Oszczędził ponurych żartów

A jednak wtedy udało mu się, aż na dziewięć miesięcy, uzdrowić zespół. W okresie od grudnia do sierpnia, a więc w aż 24 meczach, HSV punktowało tak, jak drużyny walczące o udział w Lidze Mistrzów. Zdobywało mniej punktów tylko od Bayernu, Borussii Dortmund i Hoffenheim, ale już tyle samo, co Lipsk. U siebie notowało, jak na warunki tego klubu szokującą, serię ośmiu meczów bez porażki. Gisdol postawił na prosty sposób gry. Nakazał zawodnikom grę pressingiem, sprowadzał rywali do prymitywnego poziomu HSV, a potem bił ich doświadczeniem. Im więcej chaosu było na boisku, tym lepiej dla Hamburga. Łupano do przodu wiele długich piłek, chwytano prostych środków. To przynosiło efekty. Zdarzały się wpadki, jak 0:8 w Monachium, co jest najwyższą porażką w historii klubu, ale Gisdol okazał się ostatecznie znakomitym ratownikiem. Ogrywając w ostatniej kolejce Wolfsburg, nie tylko utrzymał zespół w lidze. Utrzymał go bez konieczności rozgrywania baraży, co oszczędziło dumnemu niegdyś klubowi trochę ponurych żartów.

Dobry tylko początek

W lecie Gisdol zapewniał, że potrafi być dobrym trenerem także w spokojnych czasach. Jednak o ile gaszenie pożaru wyszło mu świetnie, o tyle budowa domu fatalnie. Pierwszym niepokojącym sygnałem było odpadnięcie z Pucharu Niemiec z III-ligowym Osnabrueck. Gdy po dwóch kolejkach nowego sezonu HSV miało sześć punktów i przez chwilę było na czele tabeli, "Hamburger Morgenpost" na pierwszej stronie wydrukowało tabelę i zaapelowało o jak najszybsze jej wydrukowanie. Jakby doskonale wiedziało, co za chwilę nastąpi. HSV zaczęło kroczyć od porażki, do porażki. Z kolejnych siedemnastu meczów, wygrało tylko dwa, przegrywając aż dwanaście. Przezimowało na dnie tabeli, co – wbrew pozorom – nie zdarzyło się od dziewięciu lat. Już wtedy myślano o zwolnieniu trenera, ale pozwolono mu pracować dalej. Nie długo, bo już po dwóch kolejkach wiosny i porażkach z Augsburgiem oraz Kolonią, gdy wściekli kibice zablokowali wyjazd ze stadionu, zmieniono trenera.

Chaotyczna końcówka

Niemieckie media są dość zgodne: zwolnienie Gisdola było konieczne, choć nie rozwiąże wszystkich problemów. A być może nie rozwiąże nawet żadnego. Trenerowi zarzuca się brak planu B. Gdy rywale zorientowali się, że w meczach z HSV wystarczy tylko oddać hamburczykom piłkę, by ci kompletnie nie mieli pomysłu, co zrobić, trener nie potrafił już zareagować. Granie na chaos rzadko owocowało. Piętnaście goli w dziewiętnastu meczach to dorobek zatrważający. W aż jedenastu spotkaniach tego sezonu HSV nie strzeliło żadnego gola. Inna sprawa, że jeśli chodzi o stworzone szanse, jest w środku stawki. Gdyby w zespole był skuteczny napastnik, sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. Bobby Wood kompletnie jednak zgubił formę, po tym jak przedłużył kontrakt, a na barkach 18-letniego Janna-Fietego Arpa, nawet jeśli bardzo utalentowanego, nie można opierać nadziei na utrzymanie tak chorego klubu jak HSV. Gisdol często stawiał w ataku na pomocników, ale i to nie przynosiło efektu. W ostatnich tygodniach już się miotał. Do bramki wstawił Juliana Pollersbecka, w miejsce Christiana Mathenii, chcąc dać jakiś nowy impuls drużynie. Na ostatni mecz wrzucił do składu Lewisa Holtby'ego, którego sam wcześniej odstawił na boczny tor. Trener punktował ze średnią 1,12. Gorszą od poprzedników, którzy też przecież orłami nie byli. Sprawiał wrażenie, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli.

Młodzi zostaną po Gisdolu

Jest jednak wiele argumentów na obronę Gisdola. Trafił w HSV na czasy, w których jednak trochę uważniej zaczęto patrzeć na wydawane pieniądze. Z bramkarzem Renem Adlerem rozstano się w lecie, bo był za drogi. Wielkich szaleństw transferowych akurat w ostatnim czasie nie było. Za to, jak zbudowana została kadra, odpowiada w niemieckich warunkach Jens Todt, dyrektor sportowy, a nie Gisdol, który ponoć nie żył najlepiej ze swym przełożonym. Trenerowi trzeba też przyznać, że spróbował wpuścić do ligi kilku młodych piłkarzy. Oprócz Arpa, także Vassilija Janjicicia, Bakery'ego Jattę, Tatsuyę Ito, czy Ricka Van Drongelena, ściągniętego z Holandii. Coś być może po Gisdolu pozostanie.

Trenerskie "Mc-Drive" Bundesligi

Chodzi jednak przede wszystkim o to, by pozostała Bundesliga. HSV może być przez media nazywane "trenerskim Mc-Drive ligi niemieckiej" ("Die Welt"), ale szefowie nie mieli zamiaru bezczynnie się przyglądać upadkowi i przejść do historii jako pierwsi, którzy spuścili HSV z ligi. Gisdol stwierdził przed meczem z Kolonią, że czuje się "jak przed 25. finałem". Przegrał go i zespół traci do bezpiecznego miejsca już pięć punktów. Razem z trenerem zwolniono także jego dwóch asystentów. To ma być zupełnie nowy początek.

Rzeźnik na ratunek

Pierwsze zajęcia już w poniedziałek poprowadził Bernd Hollerbach, który podjął się karkołomnego zadania przedłużenia wegetacji HSV w Bundeslidze. Nowy trener, również 48-latek, ma niebywale spójny wizerunek. Jako piłkarz, lewy obrońca HSV w latach 1996-2004, rozegrał w barwach zespołu ponad dwieście meczów. Grał tak ostro, że miał przydomek "Holleraxt" (Axt oznacza topór). W całej karierze uzbierał sto czterdzieści żółtych kartek i osiem czerwonych. To ponoć on jest autorem wyświechtanego dziś powiedzenia: "Piłka albo rywal mogą mnie minąć, ale nigdy jednocześnie". Zapowiedź tego, co czeka w najbliższych miesiącach piłkarzy HSV, najlepiej uzupełniają fakty, że przez lata pracował jako asystent Feliksa Magatha, z którym jeszcze jako piłkarz trenował indywidualnie w parku, bez wiedzy ówczesnego szkoleniowca zespołu. I że jest z zawodu rzeźnikiem. Jego rodzice do dziś prowadzą masarnię koło Wuerzburga, we Frankonii. Hollerbach ma ją w przyszłości przejąć. Nie da się wykluczyć, że piłkarze HSV już tęsknią za Gisdolem.

Spektakularny sukces w rodzinnym mieście

Hollerbach jako trener wyznaje wartości swojego mistrza Magatha. Bieganie, dyscyplina, walka. Wydaje się stworzony do walki o utrzymanie. Ponoć jednak, ma z piłkarzami trochę lepszy kontakt, niż Magath (który nie ma go w ogóle, bo przez większość czasu złowrogo milczy). Już po tym, jak dostał pracę w HSV, jego mentor pełen przekonania stwierdził odważnie, że "z Hollerbachem hamburczycy nie będą mieli już nic wspólnego z walką o utrzymanie". Mehmet Scholl też powinien być zadowolony, bo to zdecydowanie nie jest kolejny z generacji "laptopowych trenerów", starających się wymyślić koło na nowo. Twarda ręka przyniosła Hollerbachowi świetne efekty w Wuerzburgu. Lokalny klubik z małym budżetem przejął w IV lidze i wprowadził go do 2. Bundesligi, w której po rundzie jesiennej był na szóstym miejscu. Jego zespół też najlepiej czuł się bez piłki. Wiosną został jednak rozszyfrowany, nie wygrał ani jednego meczu (!) i spadł z ligi, co pociągnęło za sobą rezygnację Hollerbacha.

Pomoc na krótką metę

Są powody, by liczyć, że choć trochę HSV się poprawi. Nowy trener sprawia wrażenie, mimo wszystko, odrobinę bardziej elastycznego taktycznie. Gisdol, wbrew panującej aktualnie w dolnych rejonach tabeli modzie, nie ustawiał obrony tak, by była lustrzanym odbiciem ofensywy przeciwnika i nie posługiwał się kryciem niemalże indywidualnym. Wuerzburg Hollerbacha grywał i czwórką i piątką obrońców. Poza tym, dyscyplina i bieganie więcej, niż rywale, są teraz Hamburgowi bardzo potrzebne, nawet jeśli to metoda na krótką metę. W Hamburgu, choć nowy trener podpisał półtoraroczną umowę, obowiązującą także w razie spadku, nie łudzą się, że Hollerbach zbuduje w HSV coś trwałego, co pozwoli nigdy więcej nie znaleźć się w podobnej sytuacji. Na razie chodzi tylko o przetrwanie. Nawet po barażach. Byle tylko przeklęty zegar odliczający minuty nieprzerwanej gry w Bundeslidze – coraz częściej można odnieść wrażenie, że bardziej przeszkadza samemu HSV, niż pomaga - nie przestał bić.

Michał Trela
 

źródło: onet.pl