Jednowymiarowy atak. Problem niemieckiej czołówki

Bayern Monachium i Borussia Dortmund mają snajperów, którzy biją strzeleckie rekordy. Ale jak pokazała wiosna w Lidze Mistrzów, to może być za mało.

Po tym, jak Robert Lewandowski w kluczowej fazie sezonu doznał kontuzji, a Bayern odpadł z Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec, w Bawarii ze zdwojoną siłą wróciła debata na temat konieczności znalezienia zmiennika dla „Lewego”. Nie ma go już od dwóch lat. W pierwszym sezonie Polaka w Monachium był jeszcze na ławce Claudio Pizarro, ale od czasu jego odejścia, nie ma żadnego rezerwowego napastnika. Nawet nastolatka, który mógłby zagrać w mniej znaczących meczach, jak z Darmstadt. Gdy trenerzy już naprawdę muszą posadzić Lewandowskiego na ławce czy trybunach, w ataku gra Thomas Mueller. Ale od ponad półtora roku Bawarczycy nie wygrali meczu, w którym Polak nie grał od pierwszej minuty. Są od niego uzależnieni totalnie.

Ze znalezieniem zmiennika jest jednak problem. Karl-Heinz Rummenigge podkreśla, że nie jest łatwo znaleźć napastnika o klasie odpowiedniej na Bayern, który na większość sezonu skaże się na siedzenie na ławce. Lewandowski jest wyjątkowo mało awaryjny, bardzo rzadko ma dołki formy. Być jego zmiennikiem, to jak być rezerwowym bramkarzem przy Manuelu Neuerze. Na stadiony wbiega się jedynie na rozgrzewce. Niemniej jednak jest coraz więcej powodów, by sądzić, że ten trudny temat trzeba jakoś rozwiązać.

Jak Bayern Guardioli potrafił zaskoczyć w każdym meczu innym ustawieniem, a nawet kilkoma ustawieniami w trakcie jednego meczu, tak u Carla Ancelottiego nie zmienia się praktycznie nic. Przez cały sezon nie zdarzyło się, by Bayern zagrał dwoma napastnikami. Teoretycznie Thomas Mueller takie ustawienie by umożliwiał, Pep czasami go próbował. U Włocha mistrz świata gra jednak albo wyraźnie za plecami Lewandowskiego, albo na skrzydle. Zatrzymanie Lewandowskiego nie jest oczywiście łatwe, zwłaszcza że zagrożenie może nadciągnąć z wielu stref boiska, ale jednak rywale mają do pilnowania tylko jednego, zawsze tego samego napastnika.

Dokładnie w tę samą stronę poszła Borussia Dortmund. Jeszcze jesienią alternatywą – całkiem solidną, przynajmniej na mecze Bundesligi – dla Pierre'a-Emericka Aubameyanga był Adrian Ramos. W zimie jednak odszedł. Za niego ściągnięto 17-letniego Alexandra Isaka, ale wiosną Thomas Tuchel praktycznie z niego nie korzystał. Trener wicemistrzów Niemiec dawał czasem Gabończykowi wsparcie w postaci przesuniętych wyżej Marca Reusa czy Ousmane'a Dembelego, jednak to tylko tuszowanie rzeczywistości. Napastnik w Dortmundzie jest tylko jeden. Gdy Aubameyang usiadł na ławce w niedawnym meczu z Borussią Moenchengladbach, BVB wpadła w olbrzymie tarapaty. Wygrzebała się dopiero w drugiej połowie, gdy snajper pojawił się na boisku. Borussia też jest od Aubameyanga uzależniona totalnie.

Problem z napastnikami widać od lat po reprezentacji Niemiec. Mueller potrafił wprawdzie zostać królem strzelców mundialu, ale nie grając jako jedyny środkowy napastnik, a krążąc pomiędzy pomocą a atakiem. Na środku grał bowiem Miroslav Klose. By Muellera w pełni wykorzystać pod bramką, trzeba go ustawiać jako drugiego napastnika. Gdy jest jedynym, jak w pierwszym meczu z Realem czy w końcówce drugiego spotkania, nie ma szans w walce z napastnikami. Dlatego Joachim Loew w kluczowych fazach mundialu w 2014 roku wrócił do ustawienia z Klosem w ataku, a w najważniejszych meczach Euro 2016 postawił na Maria Gomeza. Gdy w półfinale z Francją go zabrakło, Niemcy byli bezzębni, mimo dobrej gry. Reprezentacja nie ma żadnego klasowego snajpera, czołowe niemieckie kluby mają po jednym, ale to wciąż mało.

Jeśli spojrzeć na wszystkich tegorocznych ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów wychodzi, że tylko niemieckie kluby mają z napastnikami taki problem. Choć każdy klub ma jednego, klasowego lidera, potrafił także zadbać o bardzo dobrego rezerwowego, który w razie potrzeby może albo samotnie wystąpić z przodu, albo grać jako drugi napastnik, co czyni zespół bardziej wielowymiarowym i mniej przewidywalnym. W Realu Madryt są Karim Benzema i Alvaro Morata, a przecież i Cristiano Ronaldo jest już dziś bardziej napastnikiem niż, jak dawniej, skrzydłowym. W Barcelonie nawet nie licząc Lionela Messiego, który gra na wszystkich pozycjach w ofensywie jednocześnie, są Luis Suarez i Neymar, czyli pełnoprawni, klasowi napastnicy. A przecież gdzieś w zanadrzu jest jeszcze Paco Alcacer. W Atletico Madryt są Kevin Gameiro, Fernando Torres czy Antoine Griezmann, w Juventusie Gonzalo Higuain, Paulo Dybala i Mario Mandżukić, w Leicester City Jamie Vardy, Shinji Okazaki, Lenardo Ulla, Ahmed Musa i Islam Slimani, a Monaco omal nie podbiło Europy duetem Kylian Mbappe – Radamel Falcao. Lewandowski i Aubameyang są świetni, ale ci, z którymi Bayern i Borussia rywalizują, mają podobnej klasy piłkarzy przynajmniej dwóch.

Także w Bundeslidze z reguły widać, że kto ma bardziej zróżnicowaną ofensywę, kto potrafi atakować z różnych stron, ten kończy lepiej. Gdyby spojrzeć na czołowych 25 strzelców ligi, okaże się, że w tym gronie jest tylko jeden gracz Borussii i dwóch Bayernu (oprócz Lewandowskiego jeszcze Arjen Robben). Tymczasem sensacyjnego wicelidera z Lipska i niespodziewanie walczące o puchary Freiburg i Werder reprezentuje po trzech piłkarzy, a rewelacyjne Hoffenheim aż czterech (Kramarić, Uth, Szalai, Wagner). Za plecami najbogatszych drużyn, najlepiej radzą sobie ci, którzy mają do dyspozycji kilku groźnych, bramkostrzelnych napastników. Teoretycznie za wyjątek można by uznać Kolonię, którą samodzielnie ciągnie do przodu Anthony Modeste, ale i tam Peter Stoeger może Francuzowi dawać do pomocy Yuyę Osakę, Simona Zollera czy Artjomsa Rudnevsa, czyniąc drużynę trudniejszą do rozszyfrowania.

Wygląda więc na to, że przed władzami Bayernu i Borussii stoi w lecie trudne zadanie ściągnięcia przynajmniej po jednym klasowym napastniku. Przynajmniej, bo nie jest wcale powiedziane, że Aubameyang zostanie w Dortmundzie. By rywalizować na najwyższym europejskim poziomie, stawianie na jednego, choćby najlepszego, konia jest bardzo ryzykowne. Nie przypadkiem w 2013 roku, gdy Bayern triumfował w Lidze Mistrzów, miał w kadrze Mandżukicia, Gomeza i Pizarra, a pokonany w finale Dortmund w mniej ważnych meczach odciążał Lewandowskiego Julianem Schieberem.

Michał Trela

źródło: onet.pl