Na pożegnanie SV Darmstadt

SV Darmstadt grało w Bundeslidze o dwa lata dłużej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Krajobraz po spadku nie jest tak dramatyczny, jak mogło się wydawać.

Przed trzema laty SV Darmstadt było beniaminkiem 2. Bundesligi, grającym na najbrzydszym stadionie zaplecza niemieckiej ekstraklasy, dysponującym najmniejszym budżetem, zatrudniającym w pionie administracyjnym ledwie sześć osób i mocno zadłużonym. Trener Dirk Schuster musiał – wbrew przyjętemu w Niemczech modelowi – być jednocześnie dyrektorem sportowym. Sklecona z zawodników nieznanych, niechcianych w innych klubach kadra najpierw w cudowny sposób obroniła się przed spadkiem z 3. ligi, później po dramatycznych barażach awansowała do 2. Bundesligi, a w kolejnym roku ją podbiła. Tu bajka miała się skończyć, ale grające do bólu toporny i konsekwentny futbol Darmstadt zdołało w zeszłym roku utrzymać się w Bundeslidze. Czteroletnia bajka dobiegła w ten weekend końca. Ale lata cudów pozwoliły klubowi złapać potężny oddech.

Z zeszłoroczną kadrą Darmstadt też pewnie nie zdołałoby się utrzymać. Ale osłabienia, jakich klub doznał latem, tylko proces rozkładu przyspieszyły. Dla takiego klubu, oddanie w jednym okienku trenera-dyrektora sportowego, Sandra Wagnera, najlepszego strzelca, Christiana Mathenii, pierwszego bramkarza, Slobodana Rajkovicia, podstawowego stopera, Konstantina Rauscha, lewego obrońcy i kilku innych zawodników poszerzających kadrę, było nie do zrekompensowania. Zwłaszcza, że klubie z Hesji wszystkie zarobione pieniądze inwestowali w fundamenty. Mądrze zarządzany od pięciu lat przez prezydenta Ruedigera Fritscha klub, chciał do maksimum wykorzystać deszcz euro, który na niego spłynął. Za pieniądze, które Darmstadt zarobiło w ostatnich latach, udało się trochę przypudrować przestarzały stadion, wybudować trzy boiska, spłacić długi, ulepszyć klubową akademię i sześciokrotnie zwiększyć zatrudnienie w pionie administracyjnym. Dziś, zdaniem Fritscha, klub jest ekonomicznym okazem zdrowia. Po spadku budżet płacowy spadnie z 21 do 12 milionów, ale i tak będzie ponad dwukrotnie wyższy niż wtedy, gdy Darmstadt sensacyjnie wywalczyło awans. Przed trzema laty „Lilie” nie pasowały do 2. Bundesligi, ale dwa lata w Bundeslidze sprawiły, że na tym poziomie nie powinny specjalnie odbiegać organizacyjnie od reszty stawki.

Przyzwoicie wygląda też sytuacja sportowa. W poprzednich latach Darmstadt co chwilę przechodziło wymuszone rewolucje. Teraz ważne kontrakty na 2. Bundesligę ma aż szesnastu piłkarzy z obecnej kadry. Trener Torsten Frings też zostanie na stanowisku. Zatrudnienie byłego zawodnika Werderu Brema okazało się udanym ruchem. Po fatalnej jesieni Darmstadt było nie do uratowania, ale Frings znacząco poprawił wyniki. W tabeli rundy wiosennej „Lilie” zajmują jedenaste miejsce, wyprzedzając m.in. Bayer Leverkusen czy walczące o puchary Herthę Berlin i 1. FC Koeln. Spaść Darmstadt miało już trzy tygodnie temu, ale w ostatnich sekundach meczu z Schalke zdołało wyszarpać zwycięstwo, a później siłą rozpędu rozbiło Hamburgera SV i Freiburg, co pozwoliło trochę odwlec nieunikniony dzień. Marzenia przekreśliła dopiero porażka w Monachium, ale wynik 0:1 na Allianz Arenie wstydu nie przynosi. Zwłaszcza, że drużyna przez całą rundę gra z pasją, poświęceniem, zaangażowaniem, z którego słynęła w poprzednich latach, a którego brakowało jesienią. Może gdyby Frings pracował od początku sezonu, kolejny cud by się udał. Ale z tą kadrą to nie było możliwe. Prezydent Fritsch, gdy drużyna walczyła o awans, stwierdził, że warto awansować, bo nawet gdy Darmstadt spadnie, i tak będzie w 2. Bundeslidze, co dla tego klubu jest dobrym rezultatem. Dlatego „Lilie” nie działały na zasadzie zastaw się, a postaw się, nie próbowały wzmacniać kadry za wszelką cenę. Cały czas poruszały się w ramach najskromniejszego budżetu w Bundeslidze.

W SVD raczej nie grają piłkarze, którzy będą rozchwytywani przez kluby Bundesligi. W większości, kogo warto było wyciągnąć z Darmstadt, już wyciągnięto. Ewentualnie o pozostaniu w dolnych rejonach tabeli Bundesligi mogą myśleć stoper Aytac Sulu, pomocnicy Jerome Gondorf i Marcel Heller czy Mario Vrancić. Ale kręgosłup drużyny powinien zostać na przyszły sezon. Na czele z Hamitem Altintopem, który ma podpisać nowy kontrakt czy mistrzem świata Kevinem Grosskreutzem, który zostanie zawodnikiem Darmstadt od lipca. Dwa lata temu ten klub nawet nie mógłby pomarzyć o zatrudnianiu takich uznanych nazwisk. Zainteresowanie Heikiem Westermannem z Ajaksu Amsterdam też świadczy o tym, jak mocno Darmstadt poszło w ostatnich latach do przodu.

W klubie nie ukrywają, że celem nie będzie natychmiastowy powrót do Bundesligi. „Lilie” w zawodowym futbolu są nadal zaledwie od trzech lat. Chcą więc cały czas ustabilizować swoją pozycję na mapie profesjonalnej niemieckiej piłki. Spokojne utrzymanie w 2. Bundeslidze, miejsce w środku tabeli, byłoby dla nich idealnym scenariuszem. I całkiem realnym. Największe zagrożenia są dwa: stadion i prezydent. Obiekt „Lilii”, choć poprawiony w ostatnich latach, nadal jest dramatycznie przestarzały. Władze ligi zarządały od klubu całkowitego zadaszenia stadionu do końca 2018 roku. Czasu na budowę stadionu jest niewiele. W ostatnim czasie w mieście trwały wielkie debaty i negocjacje na temat renowacji obiektu. Klub nie jest tego w stanie zrobić sam i potrzebuje do tego wsparcia ratusza. Prezydent Fritsch twierdzi, że sprawa stadionu staje się kwestią życia i śmierci dla funkcjonowania zawodowego klubu. Drugim zagrożeniem jest możliwość odejścia samego Fritscha. Jego niesamowitą pracę i to, co zrobił z heskim klubem, dostrzegają w zespołach z większymi możliwościami. W ostatnich dniach o jego możliwym transferze do Hoffenheim informował „Bild”. Dla Darmstadt byłby to największy możliwy cios. Jeśli jednak prezydent zostanie i uda się rozwiązać problemy infrastrukturalne, Darmstadt ma szansę pozostać w gronie 30 najlepszych niemieckich klubów. Ma za sobą piękną przygodę, a władze zadbały o to, by spaść mądrze. „Lilie” nie wniosły do Bundesligi świetnych piłkarzy i pięknego futbolu, ale koloryt, jakiego dodały, będzie na długo zapamiętany.

Michał Trela

 

źródło: onet.pl