Pożegnanie Lukasa Podolskiego

- Być może ludzie tak mnie lubią, bo mam mentalość ulicznego piłkarza. Zaczynałem na podwórku z kumplami i to cały czas jest we mnie – mówi Lukas Podolski. Ostatni uliczny grajek niemieckiego futbolu w środę ostatni raz wystąpi w reprezentacji.

Niektórzy piłkarze określenia „uliczny grajek” czy „podwórkowy piłkarz” uznaliby za obraźliwe. Lukas Podolski utożsamia się z nimi do tego stopnia, że założona przez niego marka produkująca odzież sportową nosi dumną nazwę „Strassenkicker” („uliczny kopacz”). Podolski zawsze różnił się od reszty futbolowych wyższych sfer. - Nigdy nie pasowało mi używanie w odniesieniu do piłki określeń takich jak „gwiazda” czy „lider” - podkreśla. Jego królestwem było kolońskie podwórko. To z niego wyszedł w wielki świat. Ale nigdy o nim nie zapomniał.

Wraz z Podolskim odchodzi ostatni wielki piłkarz z pokolenia rewolucji w niemieckim futbolu. W 2004 roku niemiecka piłka przeżywała jedną z najgłębszych zapaści w historii. Liga podupadała, kluby przestały produkować talenty, reprezentacja, choć była urzędującym wicemistrzem świata, obsuwała się coraz niżej. Cały kraj obawiał się katastrofy na mundialu, który za dwa lata miał zostać rozegrany przed własną publicznością. Selekcjoner Rudi Voeller myślał o tym, jak uniknąć klęski na Euro 2004, a opinia publiczna wywierała na nim presję, by zaczął się skupiać na budowaniu drużyny na przyszłość. Dlatego w ostatniej chwili przed portugalskim turniejem powołał do kadry Bastiana Schweinsteigera i 18-letniego Lukasa Podolskiego, który chwilę wcześniej z Kolonią spadł z Bundesligi, ale był jednym z objawień sezonu. Katastrofy w Portugalii nie udało się uniknąć. Niemcy przegrali z Czechami, nie dali rady Łotwie, nie wyszli z grupy. Osiągnęli historyczne dno, po którym Voeller stracił pracę. I nikt nie chciał go zastąpić, nie chcąc na swoje barki brać nieuniknionej mundialowej katastrofy.

- Przeszedłem z kadrą całą drogę – od 2004 do 2014 roku i wygrania mistrzostwa świata. Zwycięstwo na mundialu zaczęło się dużo wcześniej – mówi Podolski. Od mistrzostw świata w Niemczech władzę w niemieckiej kadrze oddało pokolenie topornego, brzydkiego i niemieckiego futbolu spod znaku Christiana Woernsa czy Olivera Kahna, a ton zaczęli nadawać Philipp Lahm – mózg drużyny, Schweinsteiger – jej twarz i Podolski – serce i dusza zespołu. W wypowiedziach Kahna najczęściej pojawiało się słowo „presja”. Podolski mówił o „frajdzie”. To dobrze oddaje przemianę, jaką przeszli Niemcy od 2006 roku. Zaczęli być optymistyczni, ofensywni, a nawet – co wcześniej było nie do pomyślenia – lubiani za granicą. Dbający zawsze o żarty, uśmiechnięty „Poldi” dobrze do tej nowej kadry pasował.

Choć wszyscy podkreślają wpływ Podolskiego na atmosferę w drużynie i wokół niej, on sam nie przepadał za tym wizerunkiem. - Nigdy nie byłem w szatni klaunem. Frajda, pomimo presji, należy do futbolu. Trzeba ten sport kochać. Traktowałem to jako prezent od Boga, że piłka była moim zawodem. Dlatego było dla mnie oczywiste, że trzeba trenować i grać z radością, pasją i miłością. To starałem się przekazywać kolegom – tłumaczy. Jego karierę w reprezentacji trzeba jednak podzielić na dwa etapy. Pierwszy, trwający od 2004 gdzieś do 2012 roku, to faza, w której Podolski dawał kadrze wymierną wartość jako piłkarz. Choć zdobył mistrzostwo i Puchar Niemiec, jego kariera klubowa prezentuje się mizernie. Błyszczał tylko w 1. FC Koeln. Nie został gwiazdą ani Bayernu Monachium, ani Arsenalu, ani Interu Mediolan ani Galatasarayu Stambuł. Gdy jednak przyjeżdżał na zgrupowania kadry, należał do najlepszych na świecie. Wielkie turnieje były jego żywiołem, o czym najboleśniej przekonała się w 2008 roku kadra Leo Beenhakkera na inaugurację mistrzostw Europy, gdy Podolski strzelił Polsce dwa gole. Z szacunku dla drugiej ojczyzny, nie celebrował bramek.

Po 2012 roku w reprezentacji musiał coraz częściej ustępować pola lepszym. Do głosu zaczęło wtedy dochodzić cudowne pokolenie, będące produktem nowego niemieckiego systemu szkolenia młodzieży. Zaczęła się druga faza, w której ważniejsza była jego rola jako jednego z liderów szatni. Mimo krytyki, jaka na niego spadała za przywiązanie do Podolskiego, Joachim Loew nigdy nie pomijał go w powołaniach. - Wiem, że był za to krytykowany. Ale inaczej się nie da. Kadra potrzebuje 10-12-osobowego szkieletu. Mieliśmy takie sukcesy także dlatego, że panowała u nas świetna atmosfera. A to dlatego, że znaliśmy się tak dobrze. Wiele osób nie docenia tego, co jest bardzo ważne, by wygrywać turnieje. Nie chodzi tylko o to, co na boisku. Otoczenie zespołu jest bardzo ważne. Wszystko musi grać – tłumaczy. Dlatego nawet mimo faktu, że w Brazylii przebywał na boisku tylko przez 53 minuty, wygrany mundial w 2014 roku uważa za szczytowy punkt swojej kariery. Za zaufanie potrafił się selekcjonerowi odwdzięczyć nie tylko na boisku, ale też rozładowując wizerunkowe kryzysy wokół trenera. Gdy podczas Euro 2016 we Francji, cały świat oglądał obrazki, na których Loew grzebał w trakcie meczów po genitaliach, a następnie obwąchiwał ręce, Podolski bagatelizował: - 80 procent z was drapie się czasem po jajkach. Ja też – rozbrajająco stwierdził na konferencji prasowej.

Rola Podolskiego w kadrze była na tyle duża, że nigdy nie dał się zaszufladkować jako maskotka. Dbałość o atmosferę w szatni nie polega tylko na tym, by robić kolegom żarty. Czasem w każdej drużynie bywa gorąco. Jak w 2009 roku, podczas meczu z Walią, gdy na boisku spoliczkował Michaela Ballacka, swojego kapitana, który udzielał mu wskazówek taktycznych. Zszokowanym dziennikarzom rzucił po meczu tylko: „rozwiążemy sprawę w hotelu”, co wcale nie brzmiało jak załagodzenie sytuacji. Ale sprawę sobie wyjaśnili. Podolski nie został ukarany i wielokrotnie grał jeszcze z sukcesami z Ballackiem. Na podwórku tak czasem bywa. Dziś Podolski nie ukrywa, że tęskni za charakterami takimi jak Ballack, Oliver Kahn czy Christian Ziege. - Samym talentem nie wygrywa się meczów – podkreśla.

Za Podolskim też wkrótce będzie się tęsknić. Urodzony w Gliwicach 31-latek na trwałe wpisał się w historię niemieckiego futbolu, zarówno jeśli chodzi o liczbę występów, jak i bramek w reprezentacji. Po blisko trzynastu latach gry, więcej goli w kadrze Niemiec mają na koncie tylko Miroslav Klose i Gerd Mueller. Jest ostatnim przedstawicielem swojego pokolenia w reprezentacji. Lahma nie ma już od 2014 roku. Schweinsteiger zrezygnował kilka miesięcy temu. Dziś serce i dusza niemieckiej kadry wybiegnie na boisko po raz 130. i ostatni w narodowych barwach. Niewykluczone, że pod nieobecność Manuela Neuera wyprowadzi nawet młodszych kolegów jako kapitan. Dopuszcza możliwość uronienia łzy. - Takich rzeczy się nie planuje, ale to na pewno będzie wzruszający moment – podkreśla.

Podolski nie kończy jeszcze z grą w piłkę. Do końca sezonu będzie występował w Galatasarayu. Od lata przeniesie się do japońskiego Vissel Kobe. Obiecał, że kiedyś zagra jeszcze w Górniku Zabrze. Później będzie chciał osiąść w Kolonii („tam chcę umrzeć”). - Będę żył jak normalny człowiek – wyjdę rano po bułki, zawiozę dzieci do szkoły – podkreśla. Tego, czym będzie się zajmował na emeryturze, jeszcze nie wie, ale się tego nie obawia. Obawiać się mogą Niemcy. Podolski i jego rówieśnicy przeprowadzili kadrę przez okres przejściowy. Odchodzący skrzydłowy wystąpił na siedmiu wielkich turniejach. Zawsze dochodził przynajmniej do półfinału. Teraz Niemcy mają zdecydowanie więcej utalentowanych, świetnych technicznie piłkarzy, niż przed trzynastoma laty. Znajdują się w jednej z najlepszych faz swojej piłki nożnej. Ale Joachim Loew doszedł do momentu, w którym musi budować kadrę od nowa. Odejście Klosego, Lahma, Schweinsteigera i wreszcie Podolskiego oznacza, że w reprezentacji nie ma już nikogo, kto debiutowałby w niej w czasach przed objęciem przez Loewa stanowiska. Utrata takich osobowości to wielka wyrwa dla niemieckiej szatni, ale też dla całego futbolu. Z takimi postaciami kibicom łatwo było się identyfikować. Piłkarzy z sąsiedztwa, takich jak „Poldi”, wychowanych na podwórku, już prawie nie ma. - Trafić w bramkę i do domu – tak definiował swoje zadania na boisku Podolski. Ale przez trzynaście lat okazało się, że jego rola w kadrze była znacznie większa. Serce można mieć tylko jedno.

 

Michał Trela - .onet.pl