Szaleństwo Paderborn. Czy Effenberg podbije Dortmund?

Stefan Effenberg przyjedzie w środę do Dortmundu, po raz pierwszy pokazując się jako trener szerszej publiczności. Szaleńczy ruch Paderborn z zatrudnieniem go jest jednym z największych zaskoczeń ostatnich miesięcy w Niemczech.

Niemieckie kluby zwykle są w pozytywnym sensie przewidywalne. Mają na siebie pomysł, wiedzą, jak chcą grać, jak chcą zarabiać pieniądze, wiadomo, jakiego mniej więcej trenera wybierze który dyrektor sportowy. Oczywiście, są też kluby chaotyczne, ale one też działają według pewnej reguły, zatrudnianie konkretnych postaci w nich nie dziwi, nawet jeśli ciągnie te kluby w stronę katastrofy. Bayern wymyka się klasyfikacjom. Do grupy racjonalnie działających można zaliczyć np. Borussię Dortmund, Bayer Leverkusen, FSV Mainz, FC Augsburg, SC Freiburg czy 1. FC Koeln. Do grupy chaotyczno-wesołej: Hamburger SV, VfB Stuttgart, Hannover 96, Herthę Berlin, Eintracht Frankfurt czy Kaiserslautern i TSV 1860 Monachium. To oczywiście tylko przykłady, mniej lub bardziej jaskrawe. Zdarzają się oczywiście migracje między grupami. Jeszcze parę lat temu Hannover 96 należał do mądrze prowadzonych klubów, a Kolonia do chaotycznych, ale dziwnym trafem, gdy z jednego do drugiego miasta przeprowadził się dyrektor sportowy Joerg Schmadtke, oba zamieniły się miejscami. Częściej kluby się racjonalizują, czego symptomy można zauważyć choćby w Berlinie czy w Bremie. Przechodzenie z grupy racjonalnych do chaotycznych jest niezwykle rzadkie.

Dlatego tak bardzo dziwi to, co wydarzyło się w Paderborn. Nikt w ostatnich miesiącach nie wykonał tak spektakularnej wolty, zmieniającej politykę i postrzeganie klubu o 180 stopni. Przez całe swoje krótkie istnienie, SC Paderborn było wzorcowym małym klubikiem, który postawił sobie kameralny, ale nowoczesny stadionik, później zaczął stawiać bazę treningową i akademię, w międzyczasie zatrudnił nieznanego, ale pracowitego trenera, który z nieznanych, ale ambitnych zawodników zrobił drużynę, pomimo skromnego budżetu, grającą zdecydowanie powyżej oczekiwań. W ten sposób, idąc ścieżkami wydeptanymi przez Freiburg, Mainz czy Augsburg, Paderborn w zeszłym roku awansowało do Bundesligi. Jak przystało na racjonalnie zarządzany klub, Bundesligą się nie zachłysnęło, tylko potraktowało roczny pobyt jako okazję do pozyskania dodatkowych środków na rozwój infrastruktury. Awansowało, spadło, wypromowało kilka postaci na czele z trenerem, pozostawiło fajne wrażenie i wróciło do 2. Bundesligi. Klasyka gatunku skromnego, lecz racjonalnego klubu.

Po spadku, Paderborn nie porzuciło swej drogi. Nie kupiło drogich zawodników, by od razu wrócić do Bundesligi. Miejsce opuszczone przez trenera Andre Breitenreitera powierzyło – tak, jak nakazywałaby logika – Markusowi Gellhausowi, trenerowi młodemu i kompletnie anonimowemu, własnego chowu, który miał stawiać pierwsze kroki w samodzielnej trenerskiej karierze, nie mając za sobą żadnej wartej wspomnienia kariery piłkarskiej. Zły początek sezonu wstrząsnął jednak spokojnym miasteczkiem, a Paderborn zdecydowało się zachować jak nie ono. W klubie, którego główną zasadą było zawsze minimalizowanie ryzyka, postawili na trenera, który jest ryzykiem największym, jakie istnieje.

Zatrudnienie Stefana Effenberga, to marketingowy strzał w dziesiątkę. Z miejsca ściągnęło na treningi i konferencje prasowe do Paderborn więcej dziennikarzy i kibiców niż awans do Bundesligi. Nagle Paderborn przestało być cichym i nie budzącym emocji klubikiem, a zostało miejscem pracy jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci niemieckiej piłki. Celebryty pełną gębą, skandalisty, wariata. Świetnego piłkarza, ale też kompletnego świra. Bez żadnego doświadczenia trenerskiego, ale z wielkim ego. Zatrudnienie Effenberga przez takie TSV 1860 Monachium czy inne Kaiserslautern, nie byłoby niczym zaskakującym, bo w tych klubach już od jakiegoś czasu miotają się od ściany do ściany, zmieniają koncepcję i raz za czas organizują happeningi w stylu zatrudnienia kogoś w stylu Effenberga na stanowisku trenera. Po Paderborn nie oczekiwał tego kompletnie nikt. Bardzo wątpliwe, by on sam wcześniej wiedział, gdzie Paderborn w ogóle leży.

Sceptyków nie brakuje. Wielu przypomina trenerską karierę Lothara Matthaeusa, postaci trochę do Effenberga podobnej, który w wielu miejscach próbował, a wszędzie się kompromitował. Effenberg nie ukrywa, że jego główną siłą jako trenera jest motywacja (można się było spodziewać) i trzeba przyznać, że póki co jego metody działają. Paderborn wygrało pod jego wodzą oba mecze, Niemcy mówią o „Effekcie”, ale oczywiście, jakim trenerem okaże się na dłuższą metę nikt nie ma pojęcia. Wszyscy, może poza kibicami Paderborn, liczą jedynie, że Effenberg da show, nie oczekują od niego, że z pokorą i po cichu będzie budował drużynę.

Dziś Effenberg i jego nowy zespół po raz pierwszy pokażą się szerszej publiczności. W Dortmundzie zagrają mecz z Borussią w ramach 2. rundy Pucharu Niemiec. Nawet Thomas Tuchel ostrzega, że Paderborn może być wyjątkowo zmotywowane. Jakakolwiek sensacja sprawiona na boisku wicelidera Bundesligi sprawi, że o Effenbergu zacznie się mówić jako o trenerskiej rewelacji. Ale droga do tego bardzo daleka, bo kluby działające w sposób szalony rzadko w niemieckich warunkach odnoszą sukcesy. Zazwyczaj do wariactw kluby są przymuszane problemami finansowymi, mało który decyduje się na nie tak, jak Paderborn, bez specjalnej przyczyny. Ot, żeby coś się działo.

 

onet.pl